Witajcie ;-)
Być może część z Was zastanawia się, gdzie podziały się moje denkowe posty. Bez obaw - nadal dzielnie zużywam to, co zalega na półkach i w kartonach, ale zdecydowałam, że w tym roku posty podsumowujące zużycia będą się pojawiać tylko co kwartał. Marzec zbliża się ku końcowi, dlatego zapraszam Was na pierwszy post denkowy w 2014 roku (zużycia oczywiście obejmują styczeń, luty i marzec) ;-)
1. Green Pharmacy, cukrowy peeling do ciała z różą piżmową i zieloną herbatą.
Plastikowy słoiczek dostałam w spadku po Kaprysku i doprawdy nie wiem, co jej w nim nie pasowało! Mnie rozkochał w sobie przede wszystkim zapachem (znacie ten aromat różanego nadzienia w pączkach? Ten peeling dokładnie tak pachnie!), a potem utrzymał dobre wrażenie porządnym zdzieraniem, ale i lekkim nawilżeniem skóry, tym, że nie pozostawiał tłustej warstwy na mnie, na wannie i wszędzie indziej oraz niezłą wydajnością. Na pewno jeszcze sięgnę po niego oraz inne kosmetyki z tej linii zapachowej!
2. Lirene, antycellulitowy peeling myjący.
Pisałam już o nim
tutaj, a i w denku pojawiał się wielokrotnie. To mój nieustępujący faworyt w kategorii peelingów myjących do ciała, dlatego z przyjemnością kupuję kolejne tubki. Nie zapowiada się, bym miała zamienić go na coś innego w najbliższej przyszłości.
3. Balea, żel pod prysznic.
Swego czasu po żele Balei sięgałam automatycznie, bo są niedrogie, ładnie pachną, są dość wydajne i nie wysuszają skóry. Wersja tropikalna nie jest wyjątkiem i całkiem miło mi się jej używało, ale mój entuzjazm do produktów tej marki osłabł - zapachy nie są niepowtarzalne, właściwości nie są jakieś szczególne, a o dostępność trudno, więc nie planuję ponownego zakupu kosmetyków marki Balea w najbliższym czasie.
4. Tołpa, delikatny żel pod prysznic.
O ile żel z Balei jeszcze całkiem nieźle się pienił, tak ten przezroczysty przyjemniaczek od Tołpy nie robi tego prawie wcale. Nie da się ukryć - ładnie, subtelnie pachnie, jest delikatny dla skóry i dobrze ją oczyszcza, ale powiedziałabym, że to przeciętniak w średniej klasie cenowej. Ma wygodne opakowanie z dzióbkiem i jest wydajny - to dwa plusy, które mogę wskazać; nie są one jednak na tyle silne, bym zdecydowała się na ponowny zakup. Dla mnie żel powinien być przyjemny w użytkowaniu, charakterystyczny, a nie bezpłciowy, jak ten z Tołpy.
5. Timotei, szampon i odżywka 2 w 1 z olejkiem kokosowym.
Jedyna wersja tego szamponu, z którą polubiły się moje włosy - opcji z olejkiem migdałowym nie mogę przemęczyć, bo na głowie mam siano... No, ale do rzeczy. Po użyciu tego duo włosy miałam miękkie, lśniące, względnie sypkie - byłam zadowolona. Do czasu, aż okazało się, że jest duet, który moim włosom robi jeszcze lepiej - bananowy szampon i odżywka z The Body Shopu, które już niebezpiecznie zbliżają się do końca, a ja nie mam dostępu do TBS, smuteczek!
6. Balea, szampon wiśnia i jaśmin.
Pisałam o nim
tutaj, ale dziś już nie jestem już tak zadowolona z jego używania. Włosy przestały być po nim puszyste i uniesione, zaczęły się plątać, a co gorsze - kosmetyk podrażnił mi skórę głowy. Nie dam mu kolejnej szansy, wolę za cenę takich trzech kupić jeden z TBS, z którego będę bardziej zadowolona.
7. Luksja, płyn do kąpieli Pink Sparkle.
Po płyny tej marki sięgam regularnie, uwielbiam ich kompozycje zapachowe. Gdy dowiedziałam się, że firma wypuszcza nowe wersje, szybko wybrałam się do drogerii, by upolować chociaż butelkę, zanim zostaną wykupione. W kilku drogeriach półki były już puste albo nie było zapachów, które chciałam, w końcu udało mi się trafić na ostatnią butlę "różowego szampana". Strzał w dziesiątkę - piękny zapach + wielka piana = kąpiel to sama przyjemność ;-)
8. Isana, płyn do kąpieli Gute Nacht Bad.
No i tutaj przyjemność była już mniejsza. Przez duży otwór wylewało się zdecydowanie za dużo granatowego płynu, który opornie rozpuszczał się w wodzie, ilość piany była mniej imponująca, a zapach wyczuwalny był tylko w butelce. Więcej nie skuszę się na kąpiele z Isaną.
9. Green Pharmacy, nawilżający olejek kąpielowy - drzewo herbaciane.
Podobno można używać go jako żel pod prysznic... Cóż, nie próbowałam. Natomiast jako płyn/olejek do kąpieli sprawdza się całkiem nieźle - nie wysusza skóry a lekko ją nawilża, można go dolać też do ciepłej wody i pomoczyć w nim obolałe stopy czy zrobić kąpiel dla dłoni przed manicurem. Jest wydajny i niedrogi, więc być może spotkamy się jeszcze w przyszłości.
10. Tołpa, nawilżający płyn micelarny do mycia twarzy i oczu.
Napisałam już o nim
tutaj, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że pod koniec opakowania jego zawartość zaczęła wyciekać nie tylko przeznaczonym do tego dzióbkiem, a wszystkimi szczelinami, co ostatecznie zniechęciło mnie do jego ewentualnego używania w przyszłości.
11. Bielenda, łagodny 2-fazowy płyn do demakijażu oczu.
Wspominałam o nim
tutaj. Nadal jest moim ulubieńcem w kategorii dwufazówek i smutno mi za każdym razem, gdy sięga dna, bo coraz trudniej jest mi na niego trafić stacjonarnie.
12. Lirene, płyn dwufazowy.
Usuwa makijaż, również wodoodporny. No dobre sobie! Kupiłam go, bo był w promocji, a ja na gwałtu-rety potrzebowałam czegoś do demakijażu. Jakiż to był błąd... Bo makijażu nie zmywa. No, może taki, na który składają się tylko cienie. Ale ani z kredką, ani tuszem, o eyelinerze żelowym nawet nie wspominam, nie daje sobie rady. Trzeba się namęczyć, nieraz zatrzeć oko, żeby cokolwiek zeszło. Nie kupię ponownie (zwłaszcza, że trafiłam na całkiem fajny płyn do demakijażu oczu z Borjouis ;-) )!
13. Synergen, peeling do mycia twarzy.
Pilindżek (cytując Diggę) pokazywałam Wam
tutaj i nie zmieniłam o nim opinii. Polubiliśmy się i w okresach, kiedy nie mam z cerą większych problemów, jesteśmy w dobrej komitywie. Na czasy trudniejsze muszę wytaczać cięższe działa, jak peeling enzymatyczny z Tołpy, o którym Wam jeszcze napiszę.
14. Novaclear, punktowy preparat zwalczający niedoskonałości.
Poszedł do kosza, bo stał nieużywany od dawien dawna. Skończyły się te czasy, gdy wierzyłam, że taki preparat jest mi w stanie pomóc, dlatego podczas sprzątania łazienki wyciągnęłam go z ciemnego kąta i wyrzuciłam.
15. Vichy, Idealia Pro.
Krem-cudo. Dosłownie. Bo pierwszy raz spotkałam się z kosmetykiem, który nie robi dosłownie nic. Nawet nie nawilża! Poleżał u mnie rok z kawałkiem i podobnie jak Novaclear, pożegnał się ze światłem dziennym podczas gruntownego sprzątania kosmetycznych zakamarków.
16. Dermacol, make up cover.
A to historia o tym, jak człowiek uczy się na błędach. Kupiłam go jeszcze w liceum, bo wszystkie dziewczyny miały, zachwalały, a ja miałam co ukrywać. Nie wzięłam pod uwagę, że używanie tak ciężkiego i zapychającego produktu nie wyleczy mnie z trądzikowego problemu, a spowoduje jego intensyfikację... Na szczęście w porę poszłam po rozum do głowy i odłożyłam go do pudełka na święte nigdy. Ostatnio znów go wyjęłam, ale tylko po to, by prawie pełną tubkę wyrzucić - żeby przypadkiem nigdy więcej do głowy mi nie przyszło nałożenie go na twarz.
17. Isana, wiśniowy balsam do ust.
Mam do niego pewien sentyment, bo to chyba najstarszy mój balsam do ust w kolekcji. Brakuje mi systematyczności w używaniu, a i moje usta przez większość roku nie wymagają jakiejś szczególnej troski, dlatego zużywanie go trwało horrendalnie długo, ale się udało ;-) Ładnie pachniał, całkiem przyzwoicie nawilżał, kosztował grosze. Ale dobrze, że już go nie ma, bo w kolejce czeka podobnych kilka ;-)
18. Maseczki i próbki.
Nadal triumfy u mnie święcą maseczki Superdrug, przede wszystkim tropikalna peel off. Ta z błotem z Morza Martwego nie była zła, ale nie zauważyłam, żeby jakoś wpłynęła na moją cerę, podobnie zresztą jak maska-peeling enzymatyczny z Tołpy - zniknęło mi po niej/nim kilka suchych skórek, ale to za mały efekt, żebym kupiła maseczkę za 7 zł. ;-) Mus do ciała z figą i daktylami z Farmony, który przysłała mi Jeż, pachniał super, a próbeczka Effaclaru Duo starczyła na tak niewiele, że nawet nie pamiętam jej nakładania.
19. Isana, zmywacz do paznokci.
Pewnie w ciągu tych trzech miesięcy zużyłam więcej zmywacza, niż widać na zdjęciu, ale tylko te dwie buteleczki ocalały. Dobrze zmywa lakier, nie wysusza mi skórek - dokładnie to, czego oczekuję. A w dodatku w promocji wcale nie kosztuje wiele ;-)
20. Lakiery.
Na zdjęciu efekt sprzątania kartonu z lakierami - egzemplarze zgęstniałe, zbyt rzadkie, źle kryjące, nielubiane - słowem te, których wypadało się już w końcu pozbyć. Za żadnym nie będę tęsknić ;-)
To tyle! Na kolejny odcinek denka zapraszam Was za trzy miesiące ;-) Dajcie znać, jak poszły w ostatnich miesiącach Wasze zużycia - udaje Wam się ograniczać zakupy i chomikowanie kosmetyków, a zużywać to, co zalega? ;-)